poniedziałek, 25 lipca 2016

coś z ... czegoś

na początku muszę... muszę bo inaczej się uduszę... ;) muszę zacząć od tego, że Ita z Jagodowego Zagajnika to dla mnie guru wszelkich przeróbek, diy itp. prac. Z wypiekami na twarzy czekam na każdy jej post. I zawsze tak samo zdziwiona jestem, że można z kilku śmieci wyczarować takie cuda jakie Ona tworzy. No geniusz po prostu. Geniusz totalny!
Ja jestem w gorącej wodzie kąpana, jak coś mi nie wychodzi na już... to się zniechęcam i porzucam, ... jak coś można zrobić szybko i nie trzeba się tego długo uczyć to super, ale nauka sama w sobie mnie nie rajcuje. Po prostu chciałabym umieć bez uczenia się. Każdy by tak chciał, nie? ;) leń jestem, niecierpliwy w dodatku...
Dlatego jakkolwiek podziwiam i zazdroszczę wszystkim tym, którzy potrafią długo dłubać przy jakichś swoich handemade, sama się do tego nie nadaję... jak już się za coś biorę ma być szybko i najlepiej bezboleśnie ;)
i parę takich szybciochów popełniłam, a jakże:
  • drewniana komódka i segregatory w pokoju u Młodej (już je kiedyś pokazywałam)- zostały przemalowane białą farbą akrylową, nakleiłam na nie wcześniej pomalowane na czarno etykiety i całość zalakierowałam- jak już wspomniałam, nie lubię się długo nad czymś trudzić, dlatego też pomalowane jest tylko to co na zewnątrz, a więc środki szufladek są nadal drewniane... wiem, leń ze mnie ;)



  • puszki na kawę (też nie są nowością)- pomalowane białą farbą akrylową, no nie ukrywam, kilka razy pomalowane, nakleiłam na nie metalowe etykiety a środek to kartka papieru z wydrukowanym napisem... wiem, można było to zrobić lepiej


  • niedawno w Jysk nabyłam drewnianą tacę/podstawkę (cokolwiek to jest) ze szklanymi wazonikami... w sumie chodziło mi o tą właśnie podstawkę, potrzebna mi była pod butelki z oliwami...
    dodałam do niej nóżki i … jakoś mi nie bardzo teraz pasuje... postawiłam więc z powrotem wazoniki, włożyłam do nich polne kwiatki i... podoba mi się bardzo :)





  • miałam ci ja również tace drewniane: jedna miała być drewniana, a druga niekoniecznie... i ta pierwsza została zrobiona bejcą (orzech włoski, zdaje się), a dekoracja to nałożona na szablon złota pasta metaliczna, do tego narożniki metalowe 




    (strasznie mi się te metalowe maleństwa podobają, a pierwszy raz zobaczyłam je na pudełku na herbatę, które sobie kiedyś kupiłam.. nie, nie zrobiłam go sama)


    druga taca została pomalowana farbą białą akrylową, złote zdobienia to papierowe scrapki po prostu przyklejone na tace i polakierowane, całość dopełniają oczywiście metalowe narożniki
     

  • w czasach kiedy mi „się chciało” nauczyć czegoś nowego, nakupowałam całkiem sporo różnych drewnianych rzeczy, m.in. wcześniej wspomniane tace, ale i zegary- jeden czeka na swoje 5min, drugi zaś ... się doczekał- jedna tarcza pomalowana została miedzianą farbą akrylową błyszczącą, a druga tarcza z cyframi... niczym, całość sklejona, złożona i powieszona na ścianie i działa


  •  poza tacami i zegarami mam jeszcze jakieś pudełka, świeczniki a nawet trafił się listownik. Hm... listów nikt już nie pisze, a szkoda... a takich starych, pożółkłych kart które idealnie by się tam nadały nie posiadam, więc tak leżał i leżał i nie było pomysłu na niego... aż pomysł wpadł... :)

    tu z lewego boczku właśnie prezentuje się owy listownik, który teraz jest pojemnikiem/skrzynką na deski... jeszcze go tylko ładnie zabejcuję, bo jakiś blady jest.

    - na koniec patera na nóżce- zakupiona specjalnie w celu przerobienia i co?... 


    i czeka na swoją kolej, z jednej strony mogłabym ją machnąć na biało, żeby nieco moją „sielską” kuchnię rozjaśnić, z drugiej wolałabym ją mieć drewnianą, ale ładniejszą … w sumie to po prostu nie wiem czym ją potraktować żeby mogła mieć nadal kontakt z jedzeniem. 
    Macie jakieś pomysły?
    Pozdrawiam 
    Julita

środa, 20 lipca 2016

kompot? wiadomo... z wiśni



Lato … moja ulubiona pora roku…kocham... za ciepło, słońce, wodę i... jedzenie :) Wprawdzie tego lata słońca jak na lekarstwo, niewiele czasu można spędzić w wodzie... ale ma to też swoje plusy... można tyle rzeczy zrobić w domu. Szczególnie tych odkładanych na później, na czas „kiedy będzie nieco wolnego”, na urlop bądź jakieś zwolnienie ;) Jako że właśnie na takim zwolnieniu sobie „siedzę” to poważnie nie sądziłam, że będę aż tak zajęta (chociaż powinnam wypoczywać). Okazuje się bowiem, że praca w domu zajmuje mi dużo więcej czasu niż dotychczas, tzn. że dotąd nie robiłam wszystkiego tak dokładnie? :P
Wracając jednak do tematu... kiedyś już wspomniałam, że robię przetwory... co więcej lubię je robić. Lato więc kojarzy mi się z tym co mogę zjeść dobrego, zdrowego i świeżego, ale i z tym co mogę zamknąć w słoiku. 





Skoro nie mam własnego ogródka warzywnego (miałam w zeszłym roku mini warzywnik pomidorowy, ale... ja się do uprawiania czegokolwiek nie nadaję) to wyprawiam się na bazarek... ale przyznam, że nie robię tego często bo nie znoszę tych tłumów wałęsających się, to w jedną to w drugą stronę, niezdecydowanych ludzi :\ no nie lubię. Najczęściej więc kupuję na szybko co piękniejsze, kolorowsze warzywka i owocki i uciekam do domu nacieszyć się ich widokiem i zapachem :)







natychmiast na stole na obiad lądują same zdrowe pyszności, 




sałatki warzywne, 



surówki, warzywa gotowane bądź zapiekane polane masełkiem i nieco mięsa (no jednak mięso musi być, chociaż staram się je ograniczać ... wyjątkiem jest kalafior z bułką tartą, młode ziemniaki z koperkiem i jajko sadzone... mniam :P)

takie np. pomidory z cebulką zajada cała rodzinka, niezależnie od pory roku (choć wiadomo, że zimą trudno ich smak nazwać pomidorowym)


a najlepszy na świecie kompot jest z wiśni :) ogólnie nie znoszę kompotów... od zawsze, jednak wiśnie mają w sobie to coś, że nigdzie mi tak nie smakują jak w kompocie właśnie...


dodajmy do tego świeże jaja, prosto od wiejskiego gospodarza czy też domowy pasztet- pierwszy raz jadłam taki pasztet u mojej teściowej, prawdę mówiąc nie byłam nim zainteresowana, bo też nie przepadam za pasztetami, mogłyby dla mnie nie istnieć... póki nie spróbowałam tego domowego, pasztety sklepowe mogą się schować...


jaja zresztą też mam od teściowej albo znajomego z pracy, który ma gospodarstwo. Tylko mleka prosto od krowy mi brak, niestety krów jak na lekarstwo... 
dziś usłyszałam w pewnym programie, że największym zainteresowaniem dzieci w jakimś Skansenie cieszyły się zwierzęta gospodarskie takie jak gęsi, kaczki... i przyszło mi do głowy, że niebawem trzeba będzie założyć Zoo zwierząt gospodarskich, bo dzieciaki znają lwy, słonie i inne małpy, a niektóre nie wiedzą nawet skąd mleko pochodzi :\
Wracając znów do przetworów... niedawno zostałam obdarowana masą pięknych, soczystych owoców: wiśni i czereśni

wiśnie... wiadomo na kompot, do ciasta i do słoika, a czereśnie... wiadomo... do buzi :D z tym, że wszystkich nie przejemy... macie jakieś pomysły na czereśnie? 
 

wtorek, 5 lipca 2016

konfitura truskawkowa

 

Truskawki... ach truskawki... uwielbiam... od jakichś dwóch lat
jak tylko zaczyna się sezon, w mnie zaczyna się truskawkowe szaleństwo
lubię truskawki "na surowo", albo ze śmietaną/jogurtem i cukrem, ewentualnie makaron z truskawkami i śmietaną. Ale absolutnie nie w cieście- ohyda... kompot z truskawek? blee... truskawki w słoiku też odpadają. Jakoś każdy z tych pomysłów zabiera mi prawdziwy smak truskawek, pozbawia je koloru, zapachu... no, nie lubię i już, co poradzę.




W tym roku mam szczególne truskawkowe potrzeby (pewnie z racji mojego stanu :)) ... jak nie mam truskawek w domu to jestem chora... więc kupuję za każdym razem całą łubiankę...
ale zjadam je sama, bo moi domownicy jakoś nie podzielają mojego szaleństwa... do czasu :)
Otóż, z racji nadmiaru tychże cudnych owocków, zaczęłam poszukiwania przepisu na coś co pozwoli mi zachować ich smak i zapach, jednocześnie dając możliwość cieszenia się nimi w późniejszym czasie... tak, tak, szukałam przepisu na konfiturę...
oczywiście nie wszystko szło jak trzeba, wypróbowałam kilka przepisów, aż trafiłam na ten tu który po moim zmodyfikowaniu wygląda tak:
Składniki:
- 1,5 kg truskawek
- 0,5 kg cukru
- 1 laska wanilii
- sok z jednej cytryny (opcjonalnie)
Przygotowanie:
Truskawki oczywiście myjemy, pozbawiamy szypułek, następnie kroimy na kawałki- umieszczamy w garnku, zasypujemy cukrem i odstawiamy na całą noc, aby puściły sok.
Następnego dnia truskawki zagotowujemy, dodajemy sok z cytryny (można, ale nie trzeba). Odstawiamy na 12 godzin. Następnego dnia znowu zagotowujemy, dodajemy ziarna z laski wanilii i już gotujemy tak długo, aż nadmiar soku odparuje i uzyskamy pożądaną konsystencję.
Konfiturę przekładamy do wyparzonych słoików, szczelnie zakręcamy i odstawiamy do ostygnięcia do góry dnem.



Nieco później tę procedurę zmieniłam, bo za drugim razem robiłam po postu przerwy w gotowaniu, zostawiałam do ostygnięcia i znów gotowałam. Co najważniejsze, moje dziecko, które dotąd uważało, że najlepszy dżem jest z Łowicza, szybko zmieniło zdanie :) zaś mój Połówek, który nie przepada za słodkim, nie może przejść obojętnie obok takiej kanapeczki koniecznie podanej z mlekiem :)




Więc jeśli dysponujecie jeszcze truskawkami, to do kuchni i do roboty :)
Pozdrawiam Was owocowo
July