poniedziałek, 20 października 2014

Nowe życie

Wreszcie mam! Moje 4 kąty. Niby własne, ale nie do końca... niby na wsi, ale w bloku... całkiem spore, ale trochę małe ;-) Można by tak mnożyć wszystkie plusy i minusy, lecz fakt jest jeden- mam mieszkanie i prawie niczym nie ograniczone pole do popisu. I będę się popisywać :D
Na wstępie z żalem muszę przyznać, że brak jest fotek "przed", a "przed" było naprawdę straszne. Mieszkanie odziedziczyliśmy po kimś, wcześniejsi lokatorzy zostawili zatem po sobie "specyficznego" ducha, któremu trzeba było podziękować i poprosić o opuszczenie lokalu. Nie bardzo chciał ;)
W każdym razie ściany w "salonie" i przedpokoju pokrywało kilka warstw tapet, natomiast odkryty pod wykładzinami parkiet malowany wcześniej na kilka warstw różnych kolorów farby olejnej. Ohyda! Niby rozumiem, że kiedyś nie było możliwości, nie było materiałów czy czegokolwiek innego co pozwoliłoby odrestaurować zniszczone drewno, ale się z tym nie godzę. Drewno ma być drewniane (oczywiście mówię o drewnie, nie płytach pilśniowych, sklejkach itp), zaimpregnowane ewentualnie pobielone, ale drewniane! ... Tak więc wchodzę do mieszkania rodem z PRL i widzę, że stoi przede mną nie lada wyzwanie. Po pracy pakowaliśmy się do samochodu i do roboty: zrywanie tapet, moczenie ścian żeby odkleić pozostałości po tapetach, skrobanie, drapanie, opadające z wysiłku ręce, aż w końcu odkryliśmy nagie ściany... i koszmar oczom naszym się ukazał. Ścianę zewnętrzną na całej szerokości zdobiła gruba bruzda, gigantyczne pęknięcie w tynku, (takież samo na suficie ) a także niezwykle efektowny grzyb :| Ogólnie rzecz ujmując górna część ściany wraz z przyległą do niej częścią sufitu tworzyła swoisty daszek, który wyglądał jakby lada chwila miał runąć, dolna natomiast stanowiła plantację grzyba.


Kto miał kiedyś to cholerstwo w domu ten wie czym to pachnie, cała batalia czyszczenia, zdrapywania, potem gruntowania, malowania i ściana została została doprowadzona do stanu, powiedzmy poprawnego. Na chwilę obecną, a minęło już parę miesięcy, nic się w wyglądzie owej ściany nie zmieniło, no ale jesienne deszcze i zimowe śniegi jeszcze przed nami, a na takież niespodzianki jest ona od zewnątrz narażona, no ale poczekamy zobaczymy. Wracając do pozostałych prac, trzeba było odzyskać podłogę. I tu nie obyło się bez cyklinowania. A że należę do ludzi, którzy wszystko lubią robić sami, maszynę do cyklinowania wypożyczyliśmy, ostatkiem sił wtargaliśmy do mieszkania (waży to to z tonę chyba, albo i dwie) i wykorzystaliśmy. Jakaż nagroda za te tygodnie ciężkiej roboty- spod obrzydliwej olejnej ukazała nam się cudnej urody sosnowa klepka :) Aż żal był ją impregnować. No ale jasna podłoga zupełnie nie pasowała do moich planów wnętrzarskich, a i impregnat już został zakupiony... Teraz trochę żałuję, że u Młodej nie zostawiliśmy tech pięknych, naturalnych, jasnych desek. No ale może kiedyś, przy okazji jakiegoś kolejnego remontu ;) 
Jak już wspomniałam powyżej nic nie zostało udokumentowane, dlatego też posiłkuję się fotkami z internetu coby nieco przybliżyć temat ;)

4 komentarze:

  1. Witaj! Jesteśmy ciekawi co będzie dalej... Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurcze, nie zazdroszczę tego grzyba.....bo z pęknięciami, czy też podłogą to sobie jakoś człowiek poradzi, a grzyb uparty potrafi być. Trzymam kciuki. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie szykuję się do kolejnego posta w tym temacie :/

    OdpowiedzUsuń